Do M. Eleonory Motylowskiej (6)

(Zakroczym, 1889)

Jakże mnie pocieszył twój list, a raczej ta zmiana pokus. Bo póki chodzi o rodzaj życia, to mnie krępuje pewna nieśmiałość – czuję, że wtedy muszę wiele wziąć na siebie, obawiam się zarzutu, że za wielkich rzeczy wymagam, że narzucam rzeczy nad siły, że kładę jarzmo, którego sam nie próbowałem itp., ale gdy chodzi o powołanie, to już wtedy śmiało wystąpić mogę i mam za sobą 40 lat doświadczenia, jakiego – myślę, że – żaden ksiądz na całym świecie nie ma i nie mógł mieć. Otóż w imieniu P. Jezusa Cię zaręczam, że je masz i bardzo wielkie masz, i że te same trudności, jakich doznajesz, są tego dowodem, bo na takie trudności i próby wystawia Bóg tylko te dusze, które za kamień węgielny budowy używa. Św. Franciszka 45 lat takich rzeczy doznawała, a i św. O. Franciszek ileż razy musiał i w ogień wskakiwać, i w cierniach lub w śniegu się tarzać. Ileż razy przed samym P. Jezusem płakał na braci niewiernych i jakby wątpił o swym powołaniu i musiał być przez samego Boga uspokajanym. Wszystkie twoje niepokoje są bezzasadne. Bóg dopuszcza, że Ci szatan zasłania to wszystko dobre, co w sobie z jego daru masz i z Jego daru robisz, a rzuca Ci w oczy tylko same niedoskonałości – on dla przyprowadzenia Cię do rozpaczy, a Bóg dla oczyszczenia twego. Dobrze robisz, że naśladujesz P. Jezusa w Ogrójcu, który ze łzami i jękami podobne słowa powtarzał. O, jakże miła Bogu jest twoja walka, ileż ona ściąga łask i błogosławieństw nie tylko na twą duszę, ale na całą trzódkę powierzoną twej pieczy. Wtedy jesteś więcej dla nich matką, niż gdy je nauczasz, bo rodzisz w boleściach, jak Matka Boża pod krzyżem. (-)

Boże, pociesz, utwierdzaj, błogosław