Każdy
święty to przede wszystkim człowiek. Bóg, budując na naturze ludzkiej, wyposaża
ją w różne dary. W człowieku łączą się wtedy różne przymioty, które czasem
wydają się wzajemnie wykluczać. Jednak po bliższym przyjrzeniu się dostrzegamy,
że uzupełniają się, a nawet współgrają
ze sobą.
Sługa
Boża Matka Róża Godecka, współzałożycielka Sióstr Honoratek, o spotkaniu z
Honoratem napisała: „Pierwsze wrażenie jakie na mnie zrobił swoją powagą pełną
prostoty, dobroci i pokory pozostało niezatartym do dzisiaj. Pomyślałam sobie,
że: „to jest Święty”, jeszcze takiego kapłana w życiu swoim nie spotkałam”.
Swoją
dobrocią zjednywał sobie ludzi. Swoją prostotą i pokorą sprawiał, że nikt nie
czuł przed nim lęku. Jednak był człowiekiem bardzo wymagającym, szczególnie od
siebie, skupionym i pełnym świętego dystansu – to rodziło szacunek wobec niego.
Br. Paweł Litwiński zauważył, że „O. Honorat
był bardzo miły w obejściu i łagodnego usposobienia ze wszystkimi, pokorny i
cierpliwy w znoszeniu wszelkich przykrości, lecz gdy chodziło o większą chwałę
Bożą, był mężny i stanowczy jak w słowach, tak i w pismach swoich”.
Potrafił
docenić prace i wysiłki innych ludzi. Czynił to jednak bardzo powściągliwie i
oszczędnie, dopatrując się jedynie chwały Bożej. S. Salezja Szymonowicz, honoratka
opisała wydarzenie, podczas którego mogła osobiście zobaczyć Honorata –
skupionego i bardzo powściągliwego zakonnika: „Kiedy na Wielki Piątek Matka
Aniela ubrała piękny grób, a myśmy z s. Imeldą pomagały, podobno tak był
piękny, że ojcowie poprosili O. Honorata, by zobaczył, a on nie odmówił, ale
dopiero wieczorem po zamknięciu klasztoru. Prosiłyśmy O. Gwardiana, by nam
pozwolił zostać i ukryć się za ławkami, by choć raz zobaczyć Tego Sługę Bożego,
który ostatnie lata spędza za klauzurą na modlitwie i pracy dla dobra
Zgromadzenia, pisząc dzieła religijne, których w Polsce był brak, ku większej
chwale Bożej, na co otrzymałyśmy pozwolenie. Kiedy grób oświetlono, w
towarzystwie dwóch Ojców szedł w stronę Grobu Ojciec Honorat z rękami
wsuniętymi w rękawy, głową pochyloną, kiedy się zatrzymał przed Grobem, podniósł
głową i wzrokiem pełnym skupienia zatrzymał się chwilkę, pokłonił się głęboko i
zrobił zwrot. Myśmy spod ławek doskonale mogły obserwować to też wszystkie trzy
mogłyśmy to samo spostrzec, że tylko ludzie nie z tej ziemi mogą mieć taką
postawę skupioną, która pozostała w mojej pamięci na zawsze”.
Honorata
postrzegano jako poważnego człowieka, który nie pozwalał sobie na najmniejsze
nawet żarty: „Ojciec Honorat odznaczał się cnotą prostoty, w rozmowie był
szczery, fałszem i kłamstwem się brzydził. Ojcowie i bracia mówili, którzy
razem żyli w jednym klasztorze, iż nie słyszeli nigdy, żeby nawet w żartach
słowo kłamliwe wymówił, przede wszystkim, że Ojciec nigdy nie żartował”.
Honorat
był bardzo konkretnym człowiekiem. Dawał temu wyraz, kiedy ktoś przychodził do
niego po radę. Z jednej strony, cierpliwie słuchał, z drugiej, nie przeciągał
niepotrzebnie spotkania. O jednym z takich wydarzeń wspomniał br. Paweł
Litwiński: „Kiedy bywałem u Ojca w sprawach Zgromadzenia chętnie słuchał i
udzielał rady, lecz gdy zauważył, że rozmowa odchyla się od rzeczy, rozpoczynał
pisanie, dając znać, że sprawa załatwiona”.
Honorat
łączył w sobie niesamowitą troskę o każdego człowieka z niechęcią do
przypodobywania się komukolwiek. Z jednej strony dbał o dobre imię innych
ludzi, co potwierdził br. Paweł Litwiński, który bywając w celi Honorata nigdy
nie słyszał, by ten wyrażał się o kimś źle, mimo doznawanych przykrości. Z
drugiej strony nie zależało mu na opinii innych, chociaż nie było w tym nawet
cienia lekceważenia. Br. Stanisław Szczech ze Zgromadzenia Sług Maryi
Niepokalanej postrzegał Honorata jako człowieka, który „nie dbał o względy
ludzkie, nie starał się przypodobać nikomu, a tylko Bogu samemu, przeto te
mniemania ludzkie o jego świątobliwym życiu były jedynie oparte na jego cnotach
i łaskach, jakich mu Pan Bóg nie skąpił”.
O.
Honorat potrafił jednak okazywał swoje uczucia, pokazując się jako człowiek
wrażliwy i spontaniczny. „Był wdzięczny tym, którzy mu jakąś przysługę uczynili
i zawsze przesyłał swoim dobrodziejom podziękowanie przy pierwszej okazji jaka
mu się nastręczyła”.
Dawał
wyrazy swojej wdzięczności nie tylko przesyłając słowa podziękowań, czasem
czynił to w sposób dość niespodziewany i niekonwencjonalny, jak na umartwionego
zakonnika. „W roku 1913 powtórnie była w Nowym Mieście by przeprowadzić kurs
kroju i szycia z młodymi siostrami. Przewielebny Ojciec Honorat w tym czasie
czuł się źle ze zdrowiem. Jeden z braci ukrytego życia, Br. Tomasz pielęgnował
Ojca, który już nie mógł sam prać, jak było w zwyczaju u OO. Kapucynów. Pewnego
razu P. Tomasz przyniósł tunikę z grubego lnianego płótna, by zmniejszyć pasek
bardzo poszarpany w strzępy, zdziwiona pytam czemu tak pasek poszarpany, kiedy
tunika zupełnie dobra, otrzymałam odpowiedź: Ojciec nasz nosi pas z haczykami
żelaznymi i wiele umartwień praktykuje, tylko proszę, żeby się Ojciec nie
dowiedział, że ja tu przyniosłem, bo to ja miałem zrobić, ale nie umiem. W parę
dni ten sam Br. Tomasz przyniósł paczuszkę z rozebraną z cząstki pomarańczą
posypaną cukrem, zaadresowaną do mnie, zdziwiona pytam co to znaczy – i otrzymuję
odpowiedź – od Ojca Honorata, a ja odstałem burę, bo nie chciałem się przyznać,
że to nie ja zrobiłem, ale w końcu musiałem się przyznać i dlatego przynoszę tę
paczuszkę siostrze, którą jakaś pani przyniosła Ojcu”. Tak wspominała
wdzięczność Honorata s. Salezja Szymonowicz.
Dobrodziejom
Zakonu umiał okazywał uprzejmą wdzięczność. Pewnego razu, gdy wstąpiłem do
niego jako zegarmistrze, aby zobaczyć jak mu tam budzik funkcjonuje, a on mnie
serdecznie przywitał i mówi: „Jutro za pana odprawię Mszę św.”, ja zacząłem się
wymawiać, że nie trzeba, bo nie żądam zapłaty, a on: „ale pan jest naszym
dobrodziejem” – wspominał br. Adam Kalata, sługa Maryi Niepokalanej.
Honorat
jednak, jakby wbrew wizerunkowi poważnego i skupionego zakonnika, umiał
okazywać radość, a nawet wesołość. O. Anioł Dąbrowski, kapucyn, wspominał swoje
spotkanie ze swoim starszym współbratem, który przyjmował go do Zakonu: „O.
Honorat zawsze zasługiwał na to, aby Go kochano i szanowano. Ja jako nowicjusz
uważałem Go za świętego, który swoim wzrokiem przenikał duszę moją i innych. Do
Zakonu przyjmował mnie sam O. Honorat. Wypytywał się mnie o najmniejsze
szczegóły z życia mojego. Więc odpowiadałem Mu szczerze jak na spowiedzi, bo
myślałem uparcie, że ten święty Zakonnik wie dobrze i zna tajniki mojej duszy.
Więc opowiadam jak żyłem wśród młodzieży, jak kierowałem młodzieżą jako prezes
młodzieży w Warszawie, jak organizowałem rozrywki i zabawy. Wtedy O. Honorat
pyta czy umiem tańcować? Powiedziałem, że niestety tylko polkę w prawą stronę,
a walca ani rusz nauczyć się nie mogłem. Wtedy O. Honorat ogromnie się uśmiał i
tym bardziej mnie pokochał za szczere opowiadanie. A ja w duchu nieco się
zgorszyłem z O. Honorata, bo myślałem, że święci zakonnicy to się nigdy nie
śmieją”.
W: W szkole świętości Błogosławionego Honorata, red. T.
Płonka OFMCap, Sandomierz-Zakroczym 2008.